Wyprawę do Meksyku planowaliśmy od dawna. Z planami tymi wiązały się szeroko zakrojone przygotowania. Właściwy początek tej przygody to kupno biletów. A potem nastąpiły chwile niecierpliwego wyczekiwania i w końcu...
Ale od początku...
Bilety lotnicze kupujemy na początku grudnia. Wylot mamy 17 lutego, powrót 11 marca. Lecimy z Berlina i po długich namysłach postanowiliśmy pojechać tam samochodem. Nie chcemy spędzać nocy w stolicy Niemiec, a bylibyśmy zmuszeni do tego gdybyśmy wybrali wariant z dojazdem komunikacją publiczną. Dojazd i powrót autobusem, busem czy pociągiem z Wrocławia do Berlina jest skrajnie niepraktyczny (godzinowo i kosztowo).
Bagaż... Doświadczeni poprzednimi podróżami, wiemy że nie chcemy dźwigać ton zbędnych rzeczy na plecach. Lata nie te i kręgosłupy też mają swoją wytrzymałość. Bierzemy 40 litrowe plecaki jako bagaż główny. Bagaż podręczny to mały chlebak i plecak 18 litrowy. Pakujemy się w standardowe wyposażenie turysty: scyzoryk, łyżkowidelec, kosmetyczka, mała apteczka, ręcznik, latarka, lekki śpiwór, moskitiera na głowę... Ubrania to: jeden polar, kurtka przeciwdeszczowa, koszulki i majtki po trzy sztuki, dwie pary skarpetek (cienkie i grube), spodnie długie i krótkie po jednej sztuce, czapka, dwie pary butów: klapki (sandały) i niskie trekkingowe na lato... Elektronika jest reprezentowana przez dwa aparaty fotograficzne (lustrzanka i kompakt) oraz tablet - bardzo pomocne narzędzie w podróży - dzięki niemu mamy darmowy dostęp do internetu (Wi-Fi), nawigację i dysk do archiwizacji zdjęć.
Naszym przewodnikiem po Meksyku jest Rough Guides, seria "Podróże z Pasją". Mimo że jest to (polskie) wydanie z 2010 to sprawdził się znakomicie. Informacje w nim zawarte pokryły się z rzeczywistością w 90%. Jedyna rozbieżność to ceny, ale jest to oczywiste w tym przypadku. Były one wyższe o 1/4 (około).
Lecimy... Z Wrocławia ruszamy wczesnym rankiem. Autostradami dojeżdżamy do samego lotniska "Tegel" w Berlinie. Samochód zostawiamy na wcześniej zarezerwowanym parkingu: "McParking" przy Kurt-Schumacher-Damm 176. Koszt: 69 EUR (23 dni) - w tej cenie jest również transport na lotnisko (tam i z powrotem). Wszystko jest perfekcyjnie zorganizowane, więc naprawdę w krótkim czasie zajmujemy miejsce w samolocie i oczekujemy na start. Nasz lot zaczynamy w Berlinie, następnie w Amsterdamie przesiadamy się i stąd już bezpośrednio lecimy do naszego celu: miasta Meksyk. Cała operacja odbywa się liniami KLM. Niestety, nie napiszę ile lecieliśmy, bo nie chce mi się liczyć... Z Berlina wyruszyliśmy około południa, w Meksyku byliśmy wczesnym wieczorem dnia następnego. Lecieliśmy m.in. nad Wielką Brytanią, Grenlandią, Kanadą i USA. Udało mi się bez wizy na żywca zobaczyć drapacze chmur w Chicago...
Terminal portu lotniczego "Tegel" w Berlinie jest wyjątkowo ciasny i nie powala wielkością. Natomiast obsługa na obu lotniskach (Berlin, Amsterdam) jest wyjątkowo sprawna i życzliwa. Czego nie można powiedzieć o Paryżu, ale o tym napiszę w "podróży powrotnej".
Przesiadka w Amsterdamie...
Na lotnisku w mieście Meksyk jesteśmy, jak już napisałem powyżej, wczesnym wieczorem. Nowe miejsce, nowi ludzie, nowy klimat... Tajemnica kryjąca się za szklanymi drzwiami...
Lecz najpierw zdobywamy pieniądze. Ze znalezieniem kantoru czy bankomatu nie ma żadnego problemu. Ale... Bankomaty w Meksyku są wszędzie, nawet przy ruinach starych indiańskich miast. Natomiast nie zawsze działają, a jak działają to od każdej transakcji pobierają specjalną opłatę/podatek dla "właściciela" bankomatu. Prawdopodobnie dotyczy to tylko wypłat z kont zagranicznych. Więc nasze bezprowizyjne karty płatnicze nie do końca były bezprowizyjne. Wysokość tych opłat/podatków jest różna i zależy od tego do kogo należy bankomat oraz od rodzaju karty (VISA, MasterCard). Stawki zaczynają się od około 1,50 USD i dochodzą do 5,50 USD.
Ruszamy w stronę metra. Do przejechania mamy znaczną odległość, a zmrok dookoła nie zachęca do zwłoki... Jednorazowy bilet na metro kosztuje 0,30 USD i umożliwia nieograniczoną liczbę przejazdów z przesiadkami pod warunkiem, że nie opuści się na stacjach "strefy przesiadkowej". Bramki wejściowe i wyjściowe na każdej stacji są obstawione przez policjantów. W godzinach szczytu również na peronach - na specjalnych platformach - stoją policjanci i pilnują porządku.
Z lotniska jedziemy metrem do stacji "Juarez". Po drodze dwa razy się przesiadamy. Ze stacji "Juarez" idziemy piechotą około 300 metrów. W świetle latarni mijamy pozamykane metalowymi roletami sklepy. Gdzieniegdzie pojawia się człowiek i przejeżdża samochód. Zatrzymujemy się na chwilę przy otwartym jeszcze sklepie Oxxo. Robimy drobne spożywcze zakupy... Sklepy Oxxo będą nam towarzyszyć do końca naszej podróży po Meksyku. Jest to taki prawie odpowiednik naszej polskiej Żabki. Ale są one trochę większe i jest w nich możliwość przygotowania sobie (wcześniej tam zakupionych) posiłków - jest ekspres do kawy, kuchenka mikrofalowa, grill z parówkami do hot-dogów itp.
W końcu docieramy do naszego hostelu: "Massiosare el Hostel" przy ulicy Revillagigedo 47. Miejsce to ma bardzo ciekawą lokalizację. Jest blisko centrum miasta i znajduje się na ostatnim piętrze wysokiego budynku, w którym nie działa winda. Wejście na górę jest "żmudne", ale przecież wchodzenie po schodach przedłuża życie. Na przeciwko jest muzeum policji, a z tarasu roztacza się intrygujący widok na miasto. Pokoje są czyste, a obsługa jest bardzo kompetentna, pomocna i miła.
Cen za noclegi tym razem nie będę podawać, ponieważ ich nie pamiętam, tym bardziej że podróżowaliśmy w piątkę i często dokonywaliśmy płatności grupowo. Koszty noclegów można sprawdzić na stronie:
www.hostelworld.com
Na tym portalu dokonywałem na bieżąco rezerwacji miejsc w hostelach, przez cały pobyt w Meksyku. Nasza podróż miała tylko ogólny plan i czasami w jakimś mieście zostawaliśmy dłużej lub krócej. Dzięki temu nie byliśmy zmuszeni do ciągłego patrzenia na zegarek i w kalendarz.
Pierwsze wrażenia... Kiedy jesteś po raz pierwszy w jakimś miejscu, zewsząd atakują cię nowe, obce bodźce. Czujesz się nieswojo i gdzieś tam w środku ciebie tli się dziwny niepokój, który powoli przeradza się w ciekawość. Meksyk jest takim miejscem, gdzie można szybko oswoić się z zastaną rzeczywistością. Dużą w tym rolę odgrywają ludzie, którzy również w jakiś sposób się z tobą oswajają. Twoje zachowanie i wygląd (ubranie) mają na to ogromny wpływ. Bo nie wystarczy być, dla samego bycia. Trzeba się jeszcze "poczuć"... Znikasz w tłumie i wchłaniasz nową rzeczywistość... Oczywiście na tyle, na ile to możliwe...
Nocne zdjęcie z tarasu "Massiosare el Hostel".
Różnica czasu, jaka powstała po naszym przylocie, spowodowała, że nasze dni w Meksyku zaczynają się bardzo wczesnymi rankami - 5:00/6:00 rano. Ale dzięki temu możemy dłużej poznawać ten kraj. Pierwszy dzień to tak zwane standardy... Wieżowiec "Torre Latinoamericana" - ze szczytu którego widać całe miasto ciągnące się po horyzont... Katedra, która jest naprawdę ogromna. Góruje nad głównym placem miasta, tzw. Zócalo. Tak też są nazywane główne place w innych meksykańskich miastach. Najbliższy polski odpowiednik tego słowa to "rynek"... Na samym Zócalo zastajemy wystawę Meksykańskich Sił Zbrojnych. Jest to wyjątkowe doświadczenie. Szczególnie dla mnie... Potem jest Plac Trzech Kultur z tragiczną historią, ale lekką atmosferą... I Bazylika Matki Boskiej z Guadalupe. Katolicki park rozrywki.
Po mieście poruszamy się metrem. Jest to tanie, wygodne i szybkie rozwiązanie. Wybudowali je Francuzi, więc rozwiązania konstrukcyjne mogą budzić zdziwienie. W godzinach szczytu trwają tam "walki" o wejścia i wyjścia z wagonów. Niekiedy trzeba być wyjątkowo zdesperowanym, aby wydostać się na peron. Ale z polską fantazją można się tego szybko nauczyć.
Co do bezpieczeństwa, to powiem tak: przez cały nasz pobyt unikamy kłopotów, ponieważ zachowujemy się trochę bardziej ostrożnie niż w Polsce. Ale nie można popadać w przesadę. Oczywiście, wcześniej czytaliśmy o występujących w Meksyku zagrożeniach oraz o tym jak się przed nimi chronić. Zdrowy rozsądek, spokój, skromne i nie rzucające się w oczy ubranie oraz wzrok dookoła głowy zazwyczaj wystarczają.
Do tematu jedzenia podchodzimy tym razem inaczej niż zazwyczaj. Mówiąc wprost: trochę nas ponosi. Ale jak to mówią: co cię nie zabije, to cię wzmocni. Jemy wszystko i wszędzie. I się nam udaje! Żadne poważniejsze problemy żołądkowe nie zostają zaobserwowane. Oczywiście, stosujemy często środki higieny osobistej, a z tym nie ma tu problemów. Meksykanie to wyjątkowo czysty naród. Żele przeciwbakteryjne czy maski na twarzy u osób przygotowujących jedzenie są na porządku dziennym.
Nasze okno w "Massiosare el Hostel".
"Massiosare el Hostel" - taras...
"Massiosare el Hostel" - nasz pokój.
Miasto Meksyk - początek eksploracji...
Muzeum Sztuk Pięknych.
Widok z "Torre Latinoamericana"...
"Torre Latinoamericana".
Katedra.
Katedra - wnętrze.
Wystawa Meksykańskich Sił Zbrojnych na Zócalo...
Ulice meksykańskiej stolicy...
Metro.
Plac Trzech Kultur...
Bazylika Matki Boskiej z Guadalupe...
Do Muzeum Antropologii (Museo Nacional de Antropologia) wybieramy się dnia następnego. Jest ono bardzo duże i usytuowane w ciekawym otoczeniu. Wystawy i eksponaty są odpowiednio wyeksponowane i opisane. Jest to podobno jedne z najlepszych tego typu muzeów na świecie. Więc ktoś, kto lubi chodzić po muzeach, na pewno będzie pod wielkim wrażeniem. Ale mnie nie powaliło na kolana. Ja po prostu przestałem czerpać przyjemność z chodzenia po muzeach. Zrobiło mi się tak jakoś w międzyczasie i nie wiem dlaczego tak jest. Może kiedyś mi się odmieni.
Koszt wizyty w Muzeum Antropologii to 4,60 USD.
Jeszcze o jedzeniu... Meksykańskie jedzenie "dupy nie urywa". Dosłownie i w przenośni. Smaki większości potraw są raczej mało wyraziste. Dopiero dodatki w postaci przypraw i sosów sprawiają, że zaczyna to jakoś ciekawiej smakować. Składniki spożywcze są bardzo zbliżone do polskiej kuchni, tylko zazwyczaj mają inne proporcje i są trochę inaczej przygotowane. Oczywiście bywa czasami egzotycznie, ale bez przesady... A to wszystko otoczone jest mocnym zapachem fasoli poddanej obróbce termicznej.
Spacerując po ulicach meksykańskiej stolicy czujemy ciężar wyjątkowej historii tego miejsca, często tragicznej. Miliony twarzy doświadczone wydarzeniami z przeszłości i teraźniejszości. Bieda i bogactwo tworzą kolorową zawiesinę, która otacza cię ze wszystkich stron. Jednak w moim odczuciu, najbardziej widoczna na ulicach jest klasa średnia. Ta biedniejsza, jak i ta troszkę bogatsza.
A nad tym wszystkim unosi się potężny smog... Zanieczyszczenie powietrza jest ogromne i daje się nam we znaki. Do tego trzeba dodać wysokość, na jakiej leży miasto: ponad 2200 m n.p.m. Rozrzedzone i zanieczyszczone powietrze przenika meksykańską metropolię. A ona, otoczona z każdej strony górami, wydaje się dzielnie walczyć z tymi niewidzialnymi agresorami. Tymczasem my próbujemy zmusić nasze organizmy do szybkiego przyzwyczajenia się do zastanych warunków atmosferycznych.
"Massiosare el Hostel" - poranne wyczekiwanie.
"Massiosare el Hostel" - łazienka i toaleta z osobliwym ekonomicznym rozwiązaniem.
"Massiosare el Hostel" - klatka schodowa i stanowisko strażnika.
"Massiosare el Hostel" - wejście do budynku.
Plac Republiki z Pomnikiem Rewolucji.
Metro.
Metro - parkuj i jedź.
Muzeum Antropologii - wejście.
Muzeum Antropologii - dziedziniec.
Muzeum Antropologii - wnętrza...
Stacja metra "Juarez"...
...i jej okolice...
"Café la Habana" przy ulicy Morelos 62...
...Podobno Fidel Castro i Ernesto "Ché" Guevara planowali tu rewolucję na Kubie. Niestety, im się to udało...
Wyjeżdżamy na "prowincję"... Nasz kolejny dzień stoi pod znakiem piramid i schodów... Do Teotihuacán jedziemy autobusem ze stacji metra "Indios Verdes". Podróż trwa około 1 godziny.
Obszar pozostałości po mieście Teotihuacán jest ogromny i na pierwszy rzut oka robi duże wrażenie. Czuć tu niesamowity klimat tajemniczości, a wyobraźnię pobudzają myśli o twórcach i mieszkańcach tego miejsca. Ale jest coś, co trochę jednak psuje odbiór tego miejsca. Na drugi rzut oka oraz dokładniejsze doczytanie między wierszami okazuje się, że większość tego co widzimy, to budowle odbudowane w niedalekiej przeszłości. Mimo to, warto poczuć moc tego miejsca i wchłonąć siłę ze słońca, które atakuje nas ze wszystkich stron.
Koszt zwiedzania starożytnego miasta Teotihuacán to 4,60 USD.
Teotihuacán - kasa biletowa. Wchodzimy na teren kompleksu...
Teotihuacán - "Świątynia Pierzastego Węża".
Teotihuacán - szczyt "Piramidy Słońca".
Teotihuacán - "Piramida Słońca".
Teotihuacán - "Piramida Księżyca".
Teotihuacán - "Piramida Słońca".
Pora pożegnać na jakiś czas meksykańską
stolicę. Zaczyna się nasza podróż po południowym Meksyku. Z
nowoczesnego dworca autobusowego "TAPO" (Terminal de
Autobuses de Pasajeros de Oriente) ruszamy w stronę miasta Oaxaca. Prażone świerszcze już na nas czekają...
Stacja metra "San Lazaro" leży przy samym dworcu autobusowym "TAPO".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytelniku, Twój komentarz zostanie dodany po zatwierdzeniu.