Za nami Chichén Itzá i Uxmal, przed nami zapadająca w ciemnościach Mérida... Kierujemy się na tutejsze zócalo. Witani jesteśmy kolorowymi światłami i głośną muzyką. Kolejna meksykańska impreza wypełnia po brzegi centralny plac miasta. Wypożyczony samochód parkujemy na jednej z bocznych uliczek i idziemy do naszego hostalu...
I oto jesteśmy... "Hostal Zocalo" przy ulicy 63, numer bramy 508 (pomiędzy ulicami 62 i 60) - na głównym placu miasta. Przez otwarte okna słyszymy melodyjną meksykańską muzykę graną na żywo. A gdy z naszego pokoju wychodzimy na balkon, widzimy intensywnie oświetlone zócalo - kolorowe kolonialne budynki, stragany z jedzeniem i pamiątkami, latarnie wśród drzew oświetlające chodniki. Niezapomniany widok... O samym hostalu wiele nie mogę napisać, ponieważ trafiamy na trwający w środku remont. Część wnętrz jest już skończona i prezentuje się bardzo dobrze. Ale to co oczekuje na odnowienie nie zachęca do dłuższego pobytu. Szczególnie męska łazienka z toaletą. Pewnie w niedalekiej przyszłości hostal ten będzie fajnym i wygodnym miejscem. A na razie trzeba pochwalić dobrą obsługę i banany, które dostaje się przy wymeldowaniu - bardzo fajny zwyczaj.
Po spędzonej nocy w "Hostal Zocalo", rano odstawiamy samochód do wypożyczalni i idziemy na spacer po centrum Méridy... Czuję niedosyt... Miasto jest warte dłuższego pobytu. Tu jest jakiś inny Meksyk. Kiedyś obszar Jukatanu posiadał dużą autonomię i tutejszy rozwój przebiegał inaczej niż w reszcie kraju. I to w Méridzie widać. Silne wpływy europejskie rzucają się dość mocno w oczy, przez co można się tu poczuć naprawdę swojsko. I chyba tylko tyle mogę napisać na temat tego miasta.
Około południa zabieramy nasze rzeczy z hostalu i idziemy na dworzec autobusowy II klasy. Stąd ruszamy w 3-godzinną podróż do Campeche.
Mérida. Zócalo wieczorową porą...