Podróż z Campeche do Veracruz trwa około 14 godzin. To nasz najdłuższy przejazd autobusowy na meksykańskiej ziemi. Wysiadamy na dworcu ADO przed południem i ruszamy piechotą do naszego hotelu. Do przejścia mamy niecałe 2 kilometry.
Naszą bazą noclegową w Veracruz jest "Hotel Playa Veracruz" (ulica Valencia 28). Jego budynek znajduje się nad samą Zatoką Meksykańską. I to chyba jedyna dobra rzecz zawiązana z tym miejscem. Wprawdzie do pokoju nie mogę się przyczepić, ale do całodobowego braku ciepłej wody i niekompetencji obsługi już tak. Nie polecam.
Po zakwaterowaniu, udajemy się do centrum miasta i spędzamy tam resztę dnia. Spacerujemy głównymi ulicami, oglądamy port, zwiedzamy Museo Histórico Naval - muzeum żeglarstwa i marynarki. Bardzo interesujące miejsce z dużą ilością niezwykłych eksponatów. Jest tam przedstawiona historia meksykańskiej żeglugi od czasów prekolumbijskich do chwili obecnej.
Veracruz jest warte zobaczenia. A przy okazji jest to dobra baza wypadowa do okolicznych atrakcji turystycznych. Samo miasto nie jest jakoś nastawione na przyjmowanie dużej ilości turystów. Może i dobrze... Po ulicach krąży duża ilość uzbrojonych jednostek militarnych (wojsko, antyterroryści, odziały specjalne policji itp.). Tutaj czuć i widać napięcie związane z wojnami narkotykowymi. Ale to nie dziwi - Veracruz to jeden z największych meksykańskich portów morskich. Przestępcze działania związane z handlem narkotykami osiągnęły tu taki poziom, że w 2011 roku siły policyjne w tym mieście zostały rozwiązane, a ich obowiązki tymczasowo przejęło wojsko.
Katedra w Veracruz.
Veracruz. Zócalo i Palacio Municipal.
Veracruz...
Port w Veracruz...
Veracruz...
Veracruz. Museo Histórico Naval - muzeum żeglarstwa i marynarki.
Pamiątka po tramwajach jeżdżących kiedyś po ulicach Veracruz.
Veracruz...
Pierwsza noc w mieście Veracruz za nami. Czas zobaczyć jak wygląda stolica stanu Veracruz (miasto Veracruz nie jest stolicą stanu Veracruz). Jedziemy do Xalapy (Xalapa, Jalapa). Podróż tam i z powrotem odbywamy autobusem II klasy. Jedziemy niecałe dwie godziny w jedną stronę.
Mam wrażenie, że Xalapa jest ciekawszym miastem niż Veracruz. Leży na wzgórzach, z których rozciąga się widok na nieodległe wulkany, w tym na najwyższy szczyt Meksyku - Pico de Orizaba. Kolonialna architektura centrum faluje wzdłuż pochyłych uliczek. Jest tu dość tłoczno, ale nie męcząco. Co jakiś czas mijamy zespoły muzyczne i wsłuchujemy się w ich dźwiękowe fascynacje. Miasto żyje, miasto się nie nudzi.
Obowiązkową rzeczą w Xalapie jest wypicie kawy w jednej z tutejszych kawiarni. Bo w końcu w tych okolicach uprawia się najlepszą meksykańska kawę. Od początku naszej podróży po Meksyku ten czarny napój nie powalał smakiem - delikatnie mówiąc. Dopiero w Xalapie pijemy naprawdę dobrą kawę.
I przy okazji trzeba nadmienić, że papryczki jalapeño pochodzą właśnie z tych okolic, a swoja nazwę wzięły od stolicy stanu Veracruz.
W Xalapie spędzamy cały dzień... Wczesnym wieczorem, będąc już w Veracruz, odbieramy z pralni czyste ubrania. W Meksyku usługi pralnicze to bardzo powszechna rzecz. Mało meksykanów posiada własną pralkę, więc są zmuszeni do korzystania z tego typu miejsc. Powiem szczerze, że jest to bardzo wygodne dla takich turystów jak my. Nie trzeba dzięki temu zabierać ze sobą dużej ilości ubrań. Koszt prania zależy od wagi: 1 kilogram to zazwyczaj około 0,80 USD. Czas usługi: jeden dzień.
Veracruz. Autobusy na dworcu II klasy.
Widoki na drodze do Xalapy.
Xalapa...
Katedra w Xalapie.
Xalapa...
Jedna z wielu kawiarni w Xalapie.
Xalapa...
Xalapa. Kupujemy kanapki na drogę i wracamy do Veracruz.
Veracruz. "Hotel Playa Veracruz" - nasz pokój.
Veracruz. "Hotel Playa Veracruz".
Veracruz. "Hotel Playa Veracruz" - na zewnątrz.
Mija druga noc w Veracruz. Powoli wzywa nas powrót. Porannym autobusem II klasy mkniemy w kierunku miasta Meksyk. Mijamy Xalapę, spoglądamy na majaczący w oddali wulkan Pico de Orizaba, przejeżdżamy przez kaktusowe pola, przypatrujemy się przez szybę wioskom i miasteczkom zagubionym gdzieś w przestrzeni...
Zupełne pustkowie. Do autobusu wsiada facet z dużym pakunkiem. Jedziemy dalej. Rozmawiając z kierowcą, nakłada na wafelki zimne gałki lodów. Następnie przechadza się po autobusie. Nie wiem czy sprzedał komuś swoje produkty spożywcze. Po kilkunastu kilometrach wysiada i znika gdzieś na swoim pustkowiu.
Miasto Meksyk zbliża się nieubłaganie. Tak jak nasz powrót do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytelniku, Twój komentarz zostanie dodany po zatwierdzeniu.