Czerwiec 2014. W Brazylii odbywają się Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej. Chile wygrywa z Hiszpanią 2:0. Tego samego dnia kupuję w bardzo atrakcyjnej cenie bilety na lot z Berlina do Santiago. Do Ameryki Południowej zabierze nas hiszpańska Iberia... Tak zaczęła się nasza kolejna podróż.
W przygotowaniach do przygody po drugiej stronie Atlantyku wykorzystujemy nasze dotychczasowe doświadczenie. Staramy się działać prosto. Nasz bagaż jest lekki i praktyczny. Bierzemy tylko rzeczy niezbędne. Ale nie jest to jakiś spartański zestaw. Obecnie sprzęt turystyczny w pełni zapewnia komfort fizyczny i psychiczny, a przy tym ma małe rozmiary i lekką wagę. Każde z nas pakuje się w dwa plecaki: 40-litrowy bagaż główny i 10-litrowy uniwersalny bagaż podręczny. Ten drugi w zależności od potrzeby można nosić jako torbę na ramię albo plecak. Lekki ekwipunek podczas długiej podróży to ulga dla twojego kręgosłupa.
Dzięki temu, że mamy odległą datę wylotu możemy rozłożyć koszty. Przez kilka miesięcy sukcesywnie robimy rezerwacje noclegów, przejazdów oraz kupujemy ubezpieczenie. W związku z tym, że jedziemy tylko na dwa tygodnie, nie możemy sobie (tam na miejscu) pozwolić na jakąś dużą improwizację. Chile jest dość specyficznym krajem jeżeli chodzi o kształt. To wąski (od 90 do 468 kilometrów) i bardzo długi obszar (4300 kilometrów). Po jednej stronie tego pasa ziemi mamy wysokie góry, po drugiej bezkresny ocean. Północ, środek i południe Chile to różne strefy klimatyczne. Tamtejszy listopad to krótka wiosna, która szybko przeradza się w lato. My lubimy ciepło, więc nasz plan podróży wiedzie przez północ i środek kraju. Przed wyjazdem organizujemy sobie pobyt do połowy drugiego tygodnia. Reszta to improwizacja. Chcemy w rozsądnym tempie zwiedzić kilka ciekawych miejsc i przy okazji poczuć atmosferę Chile. Bo nie chodzi o to, żeby zobaczyć wszystko - przecież zawsze można wrócić. Chodzi o to, żeby coś dobrze przeżyć - tego nikt nam nie odbierze.
W przygotowaniach do przygody po drugiej stronie Atlantyku wykorzystujemy nasze dotychczasowe doświadczenie. Staramy się działać prosto. Nasz bagaż jest lekki i praktyczny. Bierzemy tylko rzeczy niezbędne. Ale nie jest to jakiś spartański zestaw. Obecnie sprzęt turystyczny w pełni zapewnia komfort fizyczny i psychiczny, a przy tym ma małe rozmiary i lekką wagę. Każde z nas pakuje się w dwa plecaki: 40-litrowy bagaż główny i 10-litrowy uniwersalny bagaż podręczny. Ten drugi w zależności od potrzeby można nosić jako torbę na ramię albo plecak. Lekki ekwipunek podczas długiej podróży to ulga dla twojego kręgosłupa.
Dzięki temu, że mamy odległą datę wylotu możemy rozłożyć koszty. Przez kilka miesięcy sukcesywnie robimy rezerwacje noclegów, przejazdów oraz kupujemy ubezpieczenie. W związku z tym, że jedziemy tylko na dwa tygodnie, nie możemy sobie (tam na miejscu) pozwolić na jakąś dużą improwizację. Chile jest dość specyficznym krajem jeżeli chodzi o kształt. To wąski (od 90 do 468 kilometrów) i bardzo długi obszar (4300 kilometrów). Po jednej stronie tego pasa ziemi mamy wysokie góry, po drugiej bezkresny ocean. Północ, środek i południe Chile to różne strefy klimatyczne. Tamtejszy listopad to krótka wiosna, która szybko przeradza się w lato. My lubimy ciepło, więc nasz plan podróży wiedzie przez północ i środek kraju. Przed wyjazdem organizujemy sobie pobyt do połowy drugiego tygodnia. Reszta to improwizacja. Chcemy w rozsądnym tempie zwiedzić kilka ciekawych miejsc i przy okazji poczuć atmosferę Chile. Bo nie chodzi o to, żeby zobaczyć wszystko - przecież zawsze można wrócić. Chodzi o to, żeby coś dobrze przeżyć - tego nikt nam nie odbierze.
I nastał długo wyczekiwany początek listopada. Polska żegna nas słoneczną pogodą. Z Wrocławia "Polskim Busem" jedziemy do Berlina. W stolicy Niemiec jesteśmy po zmroku. Z autobusu wysiadamy na dworcu ZOB (Zentraler Omnibusbahnhof) przy Masurenallee. Stąd dwoma liniami szynowej komunikacji miejskiej (S41, U6) dostajemy się na Kurt-Schumacher-Platz. Noc spędzamy w "Pension am Kutschi" (Scharnweberstraße 17-20). Pensjonat ten znajduje się na 3 piętrze hotelu "Bärlin". Jest to dość specyficzne miejsce: szorstka obsługa z niemiecką uprzejmością kieruje nas do surowych wnętrz, gdzie czas zatrzymał się pod koniec lat osiemdziesiątych. Ale ogólnie nie można narzekać. Dla osób, które planują dalszą podróż z lotniska "Berlin-Tegel" jest to idealna lokalizacja. Dwa kroki od hotelu "Bärlin" znajduje się przystanek autobusu 128. Kursuje on bezpośrednio na lotnisko "Tegel" (około 10 minut drogi). Rozkład jazdy oraz ceny biletów komunikacji miejskiej w Berlinie można sprawdzić na stronie:
www.vbb.de
Wstajemy bardzo wcześnie rano. Na dworze jeszcze panuje mrok. Szybki przejazd na lotnisko i lecimy do Madrytu (Madrid). W stolicy Hiszpanii mamy tylko godzinę na przesiadkę. Musimy się przedostać podziemną kolejką z jednego terminala na drugi. Zaczynamy biec... Z drugiej strony, nasz przelot z Berlina do Santiago jest na jednym bilecie, więc nie jest aż tak nerwowo. Teoretycznie zamykają nam odprawę, ale wchodzimy spokojne na pokład. Samolot czeka. Zresztą, nie tylko my mamy to szczęście. Wylatujemy do Chile z godzinnym opóźnieniem.
Linie lotnicze Iberia nie są idealne. Lecimy 13 godzin z jedzeniem, które prawdopodobnie przeleżało w piwnicach elektrowni atomowej "Fukushima". Nie jest też tego dużo. Z samolotu wychodzimy głodni i spragnieni. Ale muszę też przyznać, że przestrzeń na nogi między siedzeniami jest większa niż w samolotach KLM i Air France (klasa ekonomiczna) - tutaj Iberia ma u mnie plus.
Gdzieś nad Oceanem Atlantyckim...
Na lotnisku w Santiago lądujemy późnym wieczorem. Wsiadamy do autobusu linii Centropuerto i ruszamy w kierunku centrum stolicy Chile (koszt: 2,50 USD/os., płatne u kierowcy). Podróż trwa około 30 minut. Wysiadamy przy węźle przesiadkowym "Los Héroes" i nagle pojawia się problem z dalszą jazdą. By poruszać się komunikacją miejską po Santiago trzeba nabyć kartę magnetyczną "bip!". W późnych godzinach wieczornych nie jest to możliwe - próbowaliśmy na lotnisku i w okolicach "Los Héroes". W związku z tym, że metro już nie jeździ, decydujemy się na jazdę miejskim autobusem. Oczywiście bez ważnego biletu. Cóż, czasem tak bywa... Pojazd opuszczamy na przystanku "Plaza Italia". Ciemną nocą na piechotę docieramy do hostalu "Providencia".
Hostal "Providencia" mieści się w starym budynku przy ulicy Vicuña Mackenna 92-A. Ma przyjemną obsługę, jest w miarę czysty i właściwie niczego tam nie brakuje. Muszę jeszcze dodać, że ma ciekawe wnętrza, ale nasz pokój był trochę klaustrofobiczny.
Po spokojnej nocy, witamy nowy dzień w nowym świecie. Powoli wkraczamy w chilijską rzeczywistość. Prawie od razu spostrzegamy, że nie różni się ona zbytnio od rzeczywistości większości krajów Europy Zachodniej. Więc raczej szok kulturowy nam nie grozi. Tym bardziej, że przed przyjazdem do Chile dużo czytaliśmy o tym kraju. Na wyjazd zabraliśmy książkowy przewodnik wydawnictwa Rough Guides "The Rough Guide to Chile" (wydanie angielskie z 2012 roku). Sprawdza się, ale jest parę małych zgrzytów.
Na pierwszej napotkanej stacji metra kupujemy kartę "bip!". Trzeba ją naładować odpowiednią kwotą pieniędzy, która powinna wystarczyć na interesującą nas ilość przejazdów. Jedną kartę mogą używać dwie osoby. Taryfy za przejazdy komunikacją miejską zależą od pór dnia. Ale nie warto się zagłębiać w ten system podczas krótkiego pobytu w Santiago. Najważniejsze: kupić kartę "bip!" i ją naładować, ponieważ nie ma innej możliwości płacenia za komunikację miejską. Dodam jeszcze, że w Chile oficjalną walutą jest peso chilijskie. Jego skrót to CLP, a symbol $. Rozkład jazdy komunikacji miejskiej w Santiago można sprawdzić na stronie:
www.transantiago.cl
Spacerujemy po centralnej części miasta. Aklimatyzujemy zmysły i ciało. Przechodzimy przez dzielnicę Bellavista i kierujemy się w stronę Plaza de Armas. Nie spędzamy tam wiele czasu, ponieważ plac i znajdująca się tam katedra są w remoncie. Mijamy Pałac La Moneda, wsiadamy do metra i ponownie odwiedzamy dzielnicę Bellavista. Stamtąd autobusem wjeżdżamy na wzgórze San Cristóbal (kursujący na szczyt funikular jest w remoncie).
Santiago. Widok ze zbocza wzgórza San Cristóbal...