Uciekamy z Los Angeles. Wczesnym rankiem taksówką docieramy do wypożyczalni samochodów Alamo w pobliżu LAX. Cały proces wynajmu wygląda jak dawne wypożyczanie kaset video. Po krótkich formalnościach przy ladzie idziemy do odpowiedniej strefy i wybieramy sobie sami auto. Zostaje z nami Chevrolet "Malibu". Wygodny pojazd, który bardzo dobrze będzie nam służył przez cały pobyt w USA.
Używając pasów HOV (carpool lane) w miarę sprawnie wydostajemy się z miasta upadłych aniołów. W połowie dnia docieramy do Joshua Tree National Park i przez parę godzin oglądamy w różnych konfiguracjach jukki krótkolistne zwane drzewami Jozuego. Pokuszę się o stwierdzenie, że jest to kameralne miejsce z interesującą przyrodą i surowymi krajobrazami. Noc spędzamy w "9 Palms Inn" przy Twentynine Palms Highway w mieście Twentynine Palms. Spokojny motel na uboczu z wyjątkowo przyjazną obsługą.
Joshua Tree National Park...
Nasze postacie i Chevrolet "Malibu" w Joshua Tree National Park...
Twentynine Palms. Motel "9 Palms Inn".
Twentynine Palms.
USA to przede wszystkim kraj podróży. Tutejszymi drogami jedziesz bez końca i nigdy się one nie nudzą. Bo zawsze, nawet po 150 kilometrach pustyni, jest coś, na co warto było czekać. Zwiedzając Amerykę można w ogóle nie wysiadać z auta. Jest to swoista przygoda i ciekawe doświadczenie. Stan i jakość dróg pozwala zapomnieć o odległościach. Tak właśnie spędzamy prawie cały jeden dzień. Kiedy wyjeżdżając z Twentynine Palms mijamy tablicę z napisem "NEXT SERVICES 100 MILES" wiemy, że będzie ciekawie. Opuszczamy Kalifornię, a do przejechania mamy około 800 kilometrów.
Obrazy, krajobrazy, miasta, miasteczka, przedmieścia, wioski, osady, góry, pustynie, samotne gospodarstwa, porzucone budynki, obszary industrialne i rolnicze. Obiad w przydrożnym barze i wczesnym wieczorem dojeżdżamy do miasteczka Kayenta.
Jesteśmy na terenie Navajo Nation w stanie Arizona. To terytorium należy do plemienia Navajo i ma taki sam status jak inne rezerwaty Indian w USA. Nie byliśmy na to przygotowani. Zaskoczył nas zakaz sprzedaży i spożywania alkoholu. W końcu jesteśmy Polakami. Coś przeczuwając, ugryzłem się w język i nie spytałem obsługi marketu, gdzie znajdę regał z piwem. Indiański kraft w tym rejonie na pewno nie dotyczy piwowarstwa.
Kayenta to tylko i wyłącznie nasza baza wypadowa do Monument Valley. Noc spędzamy w motelu "Wetherill Inn" przy Main Street. Czyste pokoje, basen, sklep z pamiątkami i śniadanie w cenie noclegu. Spokojny spoczynek po długiej podróży.
Przejazd przez Monument Valley zajmuje nam pierwszą połowę dnia. Przenoszę się w nieokreśloną przeszłość. Przed oczami mam obrazy filmów o dzikim zachodzie. Kawaleria ściga Indian, Indianie napadają na osadników, a pomiędzy tym wszystkim przemieszczają się kowboje. Skalne kolumny, których wierzchołki miliony lat temu wyznaczały poziom gruntu ówczesnego płaskowyżu, stoją niewzruszone ukazując moc i cierpliwość natury. Globalnie rzecz biorąc, jest tu dostojnie i amerykańsko.
Podróż z Twentynine Palms do Kayenta...
Kayenta. Motel "Wetherill Inn".
Monument Valley...
Późnym popołudniem docieramy do miasta Page. Podczas zachodu słońca łapiemy się na smaganie piaskiem po twarzy przy Horseshoe Bend. I zasypiamy w motelu "Travelodge" przy North Lake Powell Boulevard. Jest to dobrze zlokalizowana noclegownia z podstawowymi udogodnieniami (śniadanie, pralnia, Wi-Fi, suszarka do włosów, żelazko, telewizja itp.).
Zwiedzanie Lower Antelope Canyon to doświadczanie indiańskiej kultury w pigułce. Ale takiej dla turystów. Pod wpływem wcześniejszych i późniejszych obserwacji uświadamiam sobie jak specyficzną społecznością są tutejsi Indianie. Na pewno chcą wyciągnąć niewyobrażalną masę pieniędzy z turystyki. Przecież muszą sobie jakoś zrekompensować kilkusetletnią pacyfikację przez grupy inwazyjne z Europy. Tylko ta ilość dolarów nie przekłada się na to, co możemy zastać na zarządzanych przez nich terenach. Ogólnie rzecz biorąc, jest brudno i niedbale.
Za wejście do Lower Antelope Canyon płacę 52 USD. Stoję w gęstym tłumie i długo czekam na swoją kolej. Pędzę przez wąski labirynt z piaskowca i co chwilę obijam się o innych zwiedzających. Kiedy wychodzę na powierzchnie i zachodzę do toalety, pochłania mnie szambo ciskające kałem w twarz. Za 52 USD. Tak, kanion jest ładny, przewodnik profesjonalny i sympatyczny. Ale to nie jest tyle warte.
Pozostała część dnia należy do Page i jego okolic. Znajdujemy się w różnych czasoprzestrzeniach. A to za sprawą trzech jednostek administracyjnych: Arizona, Utah, Navajo Nation. Każde rządzi się innym prawem czasu. My nasze godziny bierzemy na czuja.
Rzeka Kolorado i Horseshoe Bend w stanie Arizona.
Page. Motel "Travelodge".
Lower Antelope Canyon - wyjście turystów z piaskowej szpary.
Lower Antelope Canyon - zaczynamy biec...
Okolice Page...
Jezioro Powell na pograniczu stanów Utah i Arizona...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytelniku, Twój komentarz zostanie dodany po zatwierdzeniu.